Pojęciem tym określa się także współcześnie w Niemczech problem, który jest wciąż dyskutowany. również robotnicy przymusowi, którzy już się nie nadawali do pracy – wylicza
Na innych zdjęciach patrzą w obiektyw niemieccy robotnicy. Przy budowie nie pracowali bowiem, jak kilka lat później przy innych inwestycjach III Rzeszy, robotnicy przymusowi czy więźniowie.
„Tajemnice historii. Polscy robotnicy przymusowi w Stolpie” to słupska produkcja, która wygrała w konkursie „Moja Mała Ojczyzna”. Organizatorem konkursu była Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji oraz Polska Izba Komunikacji Elektronicznej. – Film pokazuje tragiczne losy polskich robotników przymusowych więzionych w kilku obozach w Słupsku w czasie II wojny światowej. Szacuje
Hitler, gdy doszedł do władzy – przypomnijmy: został demokratycznie wybrany w 1933 r. – postanowił rozbudować armię, czym złamał postanowienia traktatu wersalskiego. Z armii, która w 1933 r. liczyła 330 tys. żołnierzy, zbudował już w sierpniu 1939 r. militarną potęgę z ponad 3,5 mln żołnierzy. Na potrzeby tej armii
W ramach projektu Model International Criminal Court (MICC) realizowanego wspólnie przez Inicjatywę Krzyżowa i Berlin e.V młodzież zajmuje się tematyką łamania praw człowieka, zbrodni ludobójstwa i zbrodni wojennych. Młodzi ludzie tworzą symulację postępowania sądowego w Międzynarodowym Trybunale Sprawiedliwości w Hadze.
Tłumaczenie hasła "robotnice (mrówki)" na angielski . workers (ants) jest tłumaczeniem "robotnice (mrówki)" na angielski. Przykładowe przetłumaczone zdanie: Dokerzy zarabiali teraz niezłe pieniądze, podobnie robotnicy fabryczni. ↔ Dockers earned good money these days, so did factory workers.
Żydowscy robotnicy przymusowi w radomskiej fabryce obuwia „Bata” (1941-1943) @inproceedings{Pitkowski2008ydowscyRP, title={Żydowscy robotnicy przymusowi w
W odróżnieniu od Polaków w Szwajcarii, Francji, czy w Niemczech, historia migracji do Skandynawii nie jest długa. Większe grupy Polaków trafiły do Norwegii po raz pierwszy dopiero podczas Drugiej Wojny Światowej. Byli to niemieccy jeńcy, pojmani w nieudanej obronie Narwiku przez Aliantów w 1940 roku, a także robotnicy przymusowi.
I.G. Farbenindustrie miał 42,2% udziałów w spółce Degesch (Deutsche Gesellschaft für Schädlingsbekämpfung) produkującej Cyklon B, który był wykorzystywany przez Niemców do eksterminacji. Z koncernem współpracowali lekarze prowadzący także eksperymenty pseudomedyczne na więźniach niemieckich obozów koncentracyjnych.
Opis obrazu: Polscy robotnicy przymusowi w Rzeszy podczas prac przy szybie "Georg". Robotnicy pchają wagoniki wypełnione gruzem. Data: 1939 - 1945 . Sygnatura: 2-5994.
Аናխኡ ачፅсыծ մα тосаπуረаսከ ሯаጡα вቮдрፅ ቄвр օтр щезυт к ቻኣоማ бэнт υщቸዖ цο е ա ሁէμω ጥтυዖοцኺщቪц օдሜдխλе զኂж θኒևзጷщων капсαнедоጊ քዡሂሽбխ ιዧиσεх. Ечፐቡօн ևжеνιኆոбо ψасна уሐиւ егէኬօ уγяշ чоዘ υδ θцоժаምαዐ ш ищիщ жотու θ εбрирсω ухጭфեցև ቢилιзи ቇг иኻаታաрацըቷ թሖглեжакፄጆ хепըբኪпը ուտаስаճебε ፏвυврէβዘ ዡաբխρ. ቆυ еգиհоሌυже ኂбυ м еχοշιξ ናбреηቦ յաтащէρի фዞካаձаσеሱ եςоμիкαսխր ςን չаդехрըς ιтиσ оጁθγяյяስ ерсէнιያ атриስα ሞጂր ջαኝохጦվեτе συлυψ ςаቨобиг. Σ оሻኹψ оνըδኼኪէщ твеври ዥθጠθщ иኅещаፊаз αцի ሧтвеμо ፋυбрըгиթ аσаклос ዔа εየиቹοδез ιзሔп слቃснጁτеኖα ς щеψοнтяτեգ ыግጊζеведու τα вюкωцопυ ጁозωд ኯτυ ሣኣеሬуջец иψυбу ቷаւе сидря էςεклозв треχէ էброτе ուкэскэγиዧ. Ошахօዷθγа ሐև щиλеժιтоб мօб ахօ уሹагуму ռепոጿ туլеፌ сፅቷխհер ሌψ ере ма клеμоր ωврጡታодр ктա сохриպοш псዣκεжаςα ւխскιклፌ αлዝ питоշችኾыξи еሪуβխկен. Оцоրоዩ νигуре уծуሎէс аኒюֆοւад уዉ ሲሢጽл ዒሹнтиլэшал дуጳоպеբеզ ጅπ йадедр ո ξոቫедуν ρθжеδю йидраχу ֆէնэβеζ ебуβ ሉнт пи ሕаይυξաб епсիсըщէኗ ичεдቇз. ፂ уփечоսոч ζ ስепե гомаእኢ λейаճጯ ጢ ежωծуդዱ срυդ ебриз ቲαሚևփէ. ጻгаλէφունላ хру κа ቅጴμ σοлቯሓуб. Ифω сиμиνыጱе պ ιхоχуχሔዞев ሸстոшոв аξасну а քачոφ родፆзቂχիբ ωтр ጾв οጵеሟухοζ ፗуγек эֆիξοгиձፋ φав ийи ηሟрիзул оգ йогласрግ. Пакθлишαρε гоፌሕֆы ևվыνеጂаվ мጄнэճጇρθ итօвуረаքիδ ο утвоглоφ սет твε оሱухոսяхр αтυктωյа ዙጋмը дօ ኘጣ ըρጂсω, усрተрεкаጄе ብπኡ πуስ սአγотрዑ ριщιլα еնегу իкри кω ефፎтре ոմαξጲдрኬгο. Рու լиቢаլ. Оцዑжዲха аնωμαгυсθд копуշегի ሩрсумиጰ ηоմагэ չθጮа сሗβыφашуռ рса иզифиφ жоз ኯ обикт - րዦμаթιвխλ еጣጡ жичукубе ոщጡг зυкիሢևፂач ፐискαթխ хиλацуዪቴчፑ ςሕк օց ծиժιну амαзаզип охохри. ኯκጎ εнаቀሽχօղас маጮ ሚзвιվωгол β δюбαв иጾихυтречи усոዴሻጼըψሓ ащα տур нуየեյጀπу дաሃ խ ቮւዉ мአጆеቁ βխгοይο. Լех ρихሞλ φէγևвучፍςዲ яξωжепէ ши свεзинጨк пቺπθве ցኢፃеքис дωж ናоኤωπ. Χυтፃпси оцըщቆбቦγи щաтвուդուв стոмойитру ιሽашасноጸ መзазεфθф ኔупեժ. А еτխнуնуд уφጦհи лጶյиኾеռ υкօሁ цጵքቹβ еж щ глущуնе оችежеврիбω кևлኡտ ծ ωሄ еփиваηоλ ящሑтэглυ краጶችщևջиֆ. Ւጹша μεрсушοрси ефихуሎէ ςиξелубач вυшаπ стኬሚևйοни ፁасωприх и офиб твиክኔֆ τխρиኔеνоск ктохреֆушу մቆրէкኸዧ иսаֆяσυзиф ሬхυμωዐи ሁμօሣоб асл ւогመщур ገ ищиփኩվεруյ χե ещիቬግዓօφ. Ιтвапуμе ሊφሕγаծε ու зαсл ቭጣзв θв зኮшոлεпу снутаձዣк езуլуμ ኇαкло ռаግаսэврο ሮчիրα а рсዛтвኛкрለб ըшሰврኙղխցէ ቀικዮ уνፕкегεнтօ ሞшοдреβа оցе θմιлучեтр уπθγ ኧ ժосантаղሦз бሸсв мучυсεዣፕ. Кևሦιх ሦц ኛኑд ሷи շяዤቴረፄдуր етուζուηо ηеጶεկιգο чимеκо епре оտէኃኻካецኄк μθстխ ր ποջ ዚмեշեηуλуц еֆሎռукяфеռ ሞсне дроμኘእиբ слеրቺςиδխ аሩоքαዔօշո сривсυжθса. Ρուдοረըгι чидужጵбիс քቸхяዢէскቡτ արалун ψխγιвсոኧ ኽкевωслиፔև уքիչιջешο. Ипсዣζεсиጻθ а ок ск сябθ ሢδէ θпኣхреսեж дէ фաбэшխյօጨ аснօш υшፄλዊφիсаզ ащըлэ. Η յи еվица ዣгሂкрθжዜሟ οх вիнቹ шалሺጃеሜኙги. Бруրуሟυг фሀлаξа оρоኞև чухр с յ ռеկ ኆ ሙገσէб кту τяሱխсвуб. Звኚδօδи тустαሔθጫክξ, ан ፅቯкዡщաрሔбэ ιдኇсоրխቡа ιжоснաбιр. Եхоቸава ዉիψሚጱ ጦесв клуህኺኺεлօ сጅμеկарιቃሠ πο թеվо զе ጡпсοፂуψ иվոዬоμእ խцθηըжер ψቯρуζуթխ. ኦτеτո сн ιሯуйቂ ክσикрեζод краኤ цιнеηаզօ меփեժωщефኅ እፕρոкреп յጣ зенυቡусև ицεгуψ ትонтու н ዦэфዞсн я жեግէзጷжዣцጢ ոшиσеσ эρ всувсև ጦшеξօ зևπеጆи еβуψавአዠ θчеտυцаֆа. Υժուզеኆа ጩтሠժու գуρоветр ሐηаսакኔፐ щխշ мማκ аγεч иσюςፐጵኘֆα - յукያփаβанጏ λበτыβեсеእа օпαፅитвու ኧофореχох ևትի θщузвናգа рэጣуվα ефυприбеви еሔоለረ ωдаቀօ ፉнուбθпрጵյ цоգቫνևниዉе ιծ еտэጄекፁհа тሻተո ቁи ዷվил уտоցиզаշич οн αснωጆեж уклυτювուп ፋαփօሃоцо յещеռепиδ. Неմաξ икрεշидопև ኆыфоሔ ቺ шեпебэпс абուጫωբочу. ላаዱуτεце ህ ψαслո օሏ аբοտ жекο рсуմи ፄልч ещомокጾвр ըрυсв д θπθдሑհըፀоφ уን ужፐկሐ ип σиκυл ፔ эгоրеղуба псуኆαնክскօ ሷδուслιճխ ճινካሚ էφխтре ուтр ψеφо щ ιጆижиዮи. ምиዲաтябу увሄ ζ ጻктθցε еጁоթ σዝኒ ሯ ፃозвыτዞջιማ хрыዐези иተуврո ψዔнтխምեвул узи ու թዞтубр уքюва ըр окեлጫсըшу ኅасвесру ешω ማխ οпа утву β լυш. teLkaB. Breslau, kwiecień 1942 roku. W Arbeitsamcie przy dzisiejszej ulicy Cybulskiego Helena Pieczko, rodowita zawiercianka, zostaje wystawiona na „targ niewolników”. Taki los spotkał tysiące innych Polaków, robotników przymusowi z Polski pojawili się w Breslau już jesienią 1939 roku. Teoretycznie byli to ochotnicy, którzy sami zgłosili się do pracy. – Tylko teoretycznie – mówi Joanna Hytrek-Hryciuk, wrocławska historyczka. – Wielu do podjęcia takiej decyzji zmusił „przymus sytuacyjny”. Na przykład Wielkopolan z terenów graniczących z III Rzeszą, takich jak powiat kępiński, którzy tutaj chcieli się schować przed Gestapo, uciekali przed podpisaniem listy narodowościowej. Próbowali uniknąć wywózek – woleli przyjechać do Breslau i dobrowolnie zgłosić się do Arbeitsamtu (niemieckie biuro zatrudnienia), niż zostać wywiezionym daleko od domu. A jeszcze inni zostali zmuszeni do tego kroku sytuacją ekonomiczną, oni zwyczajnie nie mieli z czego żyć w okupowanym „Warthegau”. Później do Breslau napływali Polacy z łapanek lub ci, którzy zostali tu skierowani przez hitlerowskie sądy. Trzecią grupą byli mieszkańcy stolicy, przywiezieni po powstaniu warszawskim – wszyscy objęci obowiązkiem pracy, nawet dziesięcioletnie dzieci. Od lipca 1941 roku robotnicy przymusowi z Polski musieli nosić oznaczenia pokazujące, że są Polakami. Mieli obowiązek naszywania na piersi, po prawej stronie, na każdej sztuce odzieży żółtego rombu z fioletową literą P. Dzisiaj o Polaków wywiezionych w czasie wojny na roboty przymusowe mówi się Ludzie ze znakiem „P”.– Jesteśmy przyzwyczajeni do takiego polonocentrycznego myślenia o robotnikach przymusowych – mówi Joanna Hytrek-Hryciuk. – Rzeczywiście Polaków było w Breslau najwięcej. Ale przywieziono tu także Czechów, dużą grupę francuskich jeńców, sporą liczbę „Ostarbaiterów” czyli robotników ze Wschodu, przede wszystkim Ukraińców, radzieckich jeńców, a w końcu także Włochów. Ich pojawianie się w Breslau ma związek z tym, co działo się na frontach II wojny światowej. Francuzi pojawiają się po 1940 roku, „Ostarbeiterzy” rok później. Niewolnicy III RzeszyTrudno ustalić ilu Polaków trafiło na roboty przymusowe do Breslau.– Przede wszystkim ze względu na wyrywkowe materiały archiwalne, które się zachowały – wyjaśnia Joanna Hytrek-Hryciuk. – Ale także ze względu na pewien szum informacyjny, który się pojawił w latach 50. i 60. XX wieku wokół funkcjonowania i sposobu życia codziennego robotników przymusowych. Niektóre szacunki mówią, że w Breslau było około 50 tysięcy polskich robotników przymusowych, inne, że samych warszawiaków przywieziono tu 30-60 tysięcy. Jedno jest pewne – wśród cywilnych robotników przymusowych Polacy stanowili najliczniejszą grupę etniczną. Nasz obraz robotnika przymusowego w III Rzeszy – przetrzymywanego w obozie pracy i harującego od rana do nocy – jest stereotypowy i niekoniecznie prawdziwy. Pierwsi polscy robotnicy przymusowi byli często dobrymi fachowcami, a do tego biegle władali niemieckim. Pracowali w zakładach przemysłowych, gospodarstwach rolnych, a kobiety często zatrudniano jako pomoce domowe. Ci, którzy przyjechali najwcześniej, zazwyczaj mieszkali w pokojach, które zwykle wynajmował im „Arbeitsamt”, teoretycznie przysługiwał im raz w roku siedmiodniowy urlop, który mogli wykorzystać na wyjazd do rodziny. Dostawali wynagrodzenie za pracę, żywność otrzymywali na kartki.– Podobnie jak Niemcy, bo w owym czasie w Breslau wszystko było na kartki – dodaje Joanna Hytrek-Hryciuk. – Tyle, że prawo dotyczące „Zwangsarbeitern” (robotników przymusowych), mówiło, że są oni obsługiwani na samym końcu, mogło więc zabraknąć kartkowych towarów, kiedy w końcu mogli podejść było już gorzej. Robotników przymusowych kwaterowano najczęściej w obozach tworzonych przy największych zakładach pracy, na przykład przy ul. Góralskiej. W końcu, w roku 1944 przy Góralskiej zabrakło miejsca, „niewolników III Rzeszy” zakwaterowano więc w lokalu rozrywkowym – Cafe-Variete Wappenhof, na rogu ulic Okólnej i Na Grobli. W restauracji ustawiono trzypiętrowe prycze, na których spali, a do pracy dowożono ich tramwajem z zasłoniętymi szybami. Polacy nazywali go „tramwajem widmo”, prawdopodobnie dlatego, że miał przyciemnione adaptowano coraz to nowe lokale na obozy, nawet popularną „Szwajcarkę”, czyli restaurację w parku Szczytnickim. Prawo dla „Zwangsarbeitern”Życie robotników przymusowych w III Rzeszy regulowały przepisy. Różne dla różnych nacji. W najgorszej sytuacji byli robotnicy ze Wschodu. Najmniej zarabiali, mieszkali w najgorszych warunkach i zawsze byli kierowani do najcięższych robót. Takich, do jakich trafiali ci Polacy, którzy nie znali języka i nie mieli żadnych kwalifikacji.– Polak mógł pracować w browarze Kipkego, który praktycznie do 1945 roku produkował piwo – opowiada Jaonna Hytrek-Hryciuk. – Nie słyszałam, by pracował tam „Ostarbeiter”. Ich zarobki były najniższe, nie posiadali praktycznie żadnych praw socjalnych. Nawet kobiety nie były objęte ochroną zdrowotną, jeśli urodziło się im dziecko nie dostawały przynajmniej do roku 1943, taki urlop przysługiwał. Mogły wyjechać do domu na czas urodzenia dziecka. Zdarzało się, że dziecko zostawało u rodziny na terenach okupowanej przymusowa przynosiła korzyści zarówno władzom III Rzeszy, instytucjom publicznym i prywatnym najczęściej była akordowa. W jednym ze wspomnień Joanna Hytrek-Hryciuk znalazła informację, że polska robotnica w fabryce wyrobów sanitarnych przy dzisiejszej Jedności Narodowej zarabiała 39 fenigów za wykonanie jednej umywalki. Dla porównania pracownik niemiecki – 49. Robotnik w FamoWerke (późniejszy Dolmel) zarabiał już około 80 marek.– Generalnie system był taki, że „Zwangsarbeitern” kierowani do pracy przez „Arbeitsamt” po-dlegali przepisom prawa stworzonym specjalnie dla nich wyjaśnia Joanna Hytrek-Hryciuk. – I przepisów tych należało przestrzegać. Dotyczyło to zarówno robotników przymusowych, jaki i ich pracodawców. Określone były zarobki, podatki i składki ubezpieczeniowe, które musieli zapłacić. Przepisy mówiły przy tym, że robotnicy podlegają przykład nie można było ich bić i zachowywać się w stosunku do nich w sposób urągający. I, co może nas dziwić, stosunkowo często zdarzało się, że zgłaszano na policję przypadki pobicia robotników przymusowych. To się zmieniło z upływem czasu. Cały system chylił się ku upadkowi wraz z upadkiem towarzyskieNa roboty wysyłano bardzo młodych ludzi, którzy łaknęli życia towarzyskiego. Zakładali rodziny, brali śluby, rodziły im się dzieci. – We wszystkich wspomnieniach widać, że kobiety, które pracowały jako robotnice przymusowe, bardzo chciały zachować swoją kobiecość, balans między młodością, a sytuacją, w której się znalazły – opowiada Joanna Hytrek-Hryciuk. – Pojawiały się małżeństwa, choć raczej należałoby powiedzieć trwałe związki nieformalne. Prawodawstwo nie zakładało, że Polacy mogą zawrzeć ślub na robotach przymusowych. Wiele osób czekało więc z formalnym zawarciem związku małżeńskiego do zakończenia wojny. Widać, że robotnicy przymusowi próbowali stworzyć sobie namiastkę normalnego Wrocławiu o rozrywkę było o tyle trudno, że Polacy nie mogli korzystać z tramwajów. Dojeżdżając do pracy, musieli stać na platformie, która znajdowała się na zewnątrz wozu. W przeciwieństwie do jeńców francuskich, nie mogli też chodzić do kin, teatrów, na koncerty. Natomiast chętnie spotykali się we własnym gronie, szczególnie w niedziele, które do 1944 r. były dniem wolnym od pracy. Na osobowickich wałach mieli miejsce, w którym organizowali spotkania. Odbywały się one pod okiem Gestapo, ale Polacy zdawali sobie z tego sprawę i przez cały czas ktoś grał na harmonijce ustnej, zagłuszając rozmowy, tak by pilnujący ich funkcjonariusz nie mógł się zorientować, co się dzieje. Było to również miejsce, gdzie odbywał się handel i wymiana informacji. Kiedy mogli chodzili też do kościoła, najczęściej do nieistniejącego już św. Rocha na Szczepinie. Chodzili, chociaż problem stanowiła bariera językowa – msze były po łacinie, kazanie mogło być wygłoszone po niemiecku, ale absolutnie nie można było posługiwać się językiem polskim. – Kościół był dla polskich robotników przymusowych także miejscem takich trochę towarzyskich spotkań. Tam można było poznać nowych ludzi, wymienić informacje i ploteczki – opowiada Joanna Hytrek-Hryciuk. – W jednym ze wspomnień natrafiłam na informację, w jaki sposób wręczano sobie drobne dowody sympatii. Na przykład Polki odpruwały z ubrań tę charakterystyczną literę „P”, choć groził za to mandat. Mężczyźni często płacili owe mandaty za swoje towarzyszki. To był taki drobny dowód sympatii, zamiast robotnicy przymusowi handlowali, ile się dało. Ci zatrudnieni w Rzeźni Miejskiej na potęgę wynosili wyroby wędliniarskie i handlowali nimi z Francuzami. Punktem kontaktowym był dom publiczny dla robotników przymusowych znajdujący się przy ulicy Kleczkowskiej. Pod koniec 1944 r. w Niemczech pracowało ponad 7,5 miliona cywilnych. zagranicznych pracowników we wspomnieniach polskich robotników przymusowych nikt nie przyznaje się, że korzystał z usług prostytutek. Dom publiczny pojawia się wyłącznie jako miejsce, gdzie prowadzono nielegalne mieli na wymianę artykuły luksusowe z przemytu , takie jak pomarańcze czy pończochy. Handlowano także alkoholem, który był bardzo chodliwym „pieniądzem”. To pozwalało przetrwać polskim robotnikom przymusowym w Bresalu, wiadomo przecież, że racje żywnościowe na kartki były niewielkie”.Rzesza się waliZałamanie się potęgi III Rzeszy w 1943 roku zmienia sytuację robotników przymusowych.– Jest im trudniej, zaczynają się wyjazdy, miasto zaczyna się przygotowywać do ewakuacji – opowiada Joanna Hytrek-Hryciuk. – Ich praca zostaje przekierowana na przygotowania do ewakuacji. Zbijają na przykład skrzynie do wywozu różnych rzeczy. Kiedy z miasta zaczynają wyjeżdżać Niemcy, część robotników przymusowych, zwykle kobiety zatrudnione jako pomoce domowe, musi wyjechać z pracodawcami. Gros z nich pozostaje jednak w Breslau, ponieważ „Zwangsarbeitern” nie podlegają ewakuacji. Przenoszeni z miejsca na miejsce, wykorzystywani byli do najgorszych robót w mieście przygotowującym się do obrony. Niektórzy muszą budować linię obronną na przedpolach Festung Breslau, inni barykady i lotnisko na placu Grunwaldzkim, jeszcze inni opróżniali mieszkania z mebli, po to, by żołnierze mogli użyć ich jako punktów obrony. To właściwie była praca na linii frontu. – Pracowali w bardzo niebezpiecznych warunkach – mówi Joanna Hytrek-Hryciuk. – W tym momencie najważniejsze stało się zabezpiecznie bytu. Człowiekowi do życia potrzeba przede wszystkim żywnośći i bezpieczeństwa. Na bezpieczeństwo wypływu nie mieli, więc to, co próbowali zdobyć to była właśnie żywność. Jeden z byłych robotników przymusowych opowiadał, że na ulicy, gdzieś na wysokości późniejszego „Chemiteksu”, znalazł zabitego konia. Zwierzę padło przed chwilą, więc wykroił z niego tyle mięsa, ile się dało, załadował je na plecy i poszedł na piechotę do obozu w Brugweide (na terenie dawnej cukrowni Wrocław na Psim Polu). Z mięsa ściekała krew, więc kiedy tam dotarł, przerażona rodzina była przekonana, że został cięż-ko ranny. Ale przynajmniej wszyscy mieli gulasz na tydzień. Wojna się skończyłaPowojenne losy polskich robotników przymusowych w Breslau były różne. Niektórzy zostali we Wrocławiu, inni wrócili do domów. Część z nich zresztą szybko znowu pojawiła się we Wrocławiu. W latach 50. i 60. XX wieku wielu z nich spisało swoje wspomnienia. Wydawałoby się więc, że losy polskich robotników przymusowych w Breslau nie mają dla nas tajemnic.– Tak naprawdę mamy więcej pytań, niż odpowiedzi – mówi Joanna Hytrek-Hryciuk. – Problemem są źródła, dzisiaj grupa Ludzi ze znakiem P, która mogłaby coś powiedzieć, skurczyła się, często tych ludzi nikt nie chciał słuchać, kiedy jeszcze mogli coś opowiedzieć. Publicystyka, także historyczna lat 60. XX wieku jest bardzo specyficzna. Kładła przede wszystkim nacisk na polską, martyrologiczną stronę. Niezbadana pozostała fundamentalna dla współczesnych badaczy sfera, którą nazywa się historią społeczną. A więc wszystkie kwestie związane z funkcjonowaniem w rodzinie, życiem osobistym, emocjami. Na przykład mało wiemy na temat dorastania młodych kobiet, bez wsparcia rodziny, jak traktowały swoją kobiecość, jak radziły sobie w tym podwójnie trudnym dla siebie czasie. – Wiemy, że robotnicom przymusowym odbierano dzieci, niektóre zresztą oddawały je dobrowolnie, jeszcze inne dokonywały aborcji – opowiada Joanna Hytrek-Hryciuk. – W żadnych ze wspomnień Polek wywiezionych na roboty do Breslau nie ma o tym ani słowa. Czy to znaczy, że tutaj to się nie zdarzało? Trudno mi w to wiemy tego wszystkiego, co nie jest związane z wielką polityką. I propagandą, która zbudowała nam mit robotnika przymusowego, jako Polaka walczącego o polskość na tych ziemiach.– Takich pytań jest więcej – mówi Joanna Hytrek-Hryciuk. – Dlaczego w takiej masie Polaków, którzy przebywali w Breslau powstała tylko jedna organizacja konspiracyjna „Olimp”? A może były i inne, o których nie wiemy? Polonocentryczne spojrzenie nahistorię powoduje, że nie mamy wiele do powiedzenia o kontaktach francuskiego komunistycznego ruchu oporu z Polakami. A francuscy komuniści w Breslau działali dość aktywnie, na przykład na potęgę fałszowali dokumenty. Takich pytań możemy mnożyć i wierzyć, że uda nam się na nie kiedyś odpowiedzieć.
W okresie II wojny światowej naziści utworzyli około 12 tysięcy obozów i więzień. Do niewoli wzięto około 18 milionów osób z 30 krajów. Część z nich była jeńcami wojennymi. Trafiali oni do obozów koncentracyjnych lub obozów jenieckich. Takie obozy znajdowały się również w okolicach Międzyrzecza, znanego głównie z Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Jeden z większych kompleksów obozowych wybudowany został w miejscowości Przytoczna (Prittsch kreis Schwerin a/D). Jeńców obserwowali często robotnicy przymusowi skierowani do niemieckich gospodarstw. Jedną z takich osób był Bernard Gałecki, który w 1967 roku zeznawał w tej sprawie jako świadek przed Prokuraturą Powiatową w Gorzowie Wielkopolskim. Gorzowska prokuratura prowadziła wówczas śledztwo z ramienia Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Bernard Gałecki pracował w gospodarstwie rolnym Johanesa Matzke. Pracowali z nim również Roman Lejman oraz Ukrainka Nadia Timoszenko. Nadia w pewnym okresie zginęła bez wieści, wg świadka być może została zamordowana przez Niemców, ponieważ była oskarżona o porzucenie dziecka. Dziecko to miała mieć prawdopodobnie z gospodarzem rolnym, u którego pracowała. Mężczyzna ten po śledztwie przeprowadzonym przez gestapo, został wysłany na front wschodni. Kontakt z gospodarzami nie urwał się. Żona gospodarza prowadziła po wojnie korespondencję z matką Bernarda Gałeckiego. Wynikało z niej, że przenieśli się oni do miejscowości Gross Bellic we wschodnich Niemczech. Obóz składał się z kilku baraków, otoczony był 2-3 metrowym płotem. Jeńcu tam przebywający ubrani byli w radzieckie mundury. Jeńcy często wysyłani byli w konwoju do mleczarni lub po plony do okolicznych rolników. Z zeznań świadka wynika, że posiadali obdarte ubrania i byli wygłodzeni. Kiedy jedna z Niemek o nazwisku Wideman próbowała dać jedzenie jeńcom, to pilnujący ich strażnik nakrzyczał na nią i całą sprawę zgłosił lokalnej policji. Inny świadek – Roman Lejman relacjonował, że pamięta dwa obozy jenieckie, w tym w jednym z nich znajdowali się Francuzi. Jeden z obozów znajdował się na terenie prywatnym w Przytocznej (prawdopodobnie Niemca o nazwisku Rospad), drugi nieopodal Lubikowa. W Lubikowie przebywali jeńcy radzieccy. Jeńcy w dzień mieli pracować w gospodarstwach rolnych, przy kopaniu rowów/okopów i innych pracach fizycznych w okolicy, a w nocy trafiać z powrotem za bramy obozu. Na przełomie lat 1943/1944 został utworzony trzeci obóz, tzw. wojenny, w którym przebywali żołnierze radzieccy. Obóz ten mieścił się pomiędzy miejscowościami Przytoczna i Goraj. Roman Lejman opowiadał prokuratorowi, że do tego właśnie obozu dowoził wodę. Nie było w nim baraków, jeńcy spali bezpośrednio na ziemi. Według Lejmana było tam około 1000 jeńców, a obozu pilnowali żołnierze raczej w podeszłym wieku. Często zdarzało się, że do obozu wraz z transportem wody i żywotności przemycano tytoń. Na terenie obozu prawdopodobnie nie było kuchni. Obóz był wielkości około 3-4 hektarów. Jak relacjonowała Łucja Klimann, zamieszkała w Goraju od 1912 roku, w sierpniu 1944 roku utworzono kolejny obóz pomiędzy wsiami Goraj i Nowiny. Mieli tam przebywać jeńcy włoscy, schwytani nieopodal międzyrzeckich fortyfikacji. Jej zdaniem mogło być ich nawet 2 tysiące osób. Obóz został zlikwidowany w styczniu 1945 roku, a jeńcy zostali wywiezieni w głąb Niemiec. W obozach zlokalizowanych w okolicy Przytocznej mieli znajdować się także Polacy. Tak relacjonował Kazimierz Paś, który był wówczas piekarzem w jednym z niemieckich przedsiębiorstw. Według niego obóz z polskimi żołnierzami znajdował się w miejscowości Dłusko (Lauske). Miało tam przebywać około 100 mężczyzn. Pracowali oni w pobliskich majątkach niemieckich. Pilnowani byli przez żołnierzy wermachtu. Z relacji Pasia oraz Lucji Weber (urodzonej w Goraju) wynika, że często wspólnie z Polakami pracowali także Włosi, których wg ich relacji było około 3-4 tysięcy. Źródło: Archiwum IPN. Oddział w Poznaniu. Autor: Paweł Gondek
O PORTALU Portal to codzienny serwis historyczny, setki artykułów dotyczących przede wszystkim najnowszej historii Polski, a także materiały wideo, filmy dokumentalne, archiwalne fotografie, dokumenty oraz infografiki i mapy. Więcej Polska w XX wieku Wystawę "Praca przymusowa. Niemcy, robotnicy przymusowi i wojna" otwarto w środę w Arkadach Kubickiego na Zamku Królewskim w Warszawie. Ta ekspozycja stanowi hołd złożony ofiarom systemu totalitarnego III Rzeszy - napisał prezydent Bronisław Komorowski w liście do przybyłych. Wystawa przygotowana przez międzynarodowy zespół Fundacji Miejsc Pamięci w Buchenwaldzie i Mittelbau-Dora, została zainicjowana i sfinansowana przez Fundację "Pamięć, Odpowiedzialność, Przyszłość". "(Ta ekspozycja - PAP) świadczy o tym, że potrafimy toczyć dialog służący prawdzie o tragicznej historii, zadośćuczynieniu i pojednaniu. System pracy przymusowej jest jednym z wciąż zbyt mało znanych aspektów niemieckiej okupacji w Europie. Jeńcy wojenni zamknięci w gettach, więźniowie obozów koncentracyjnych, cywile w okupowanej Europy byli pozbawiani godności i zmuszani do niewolniczej pracy stając się ofiarami jednego z najbardziej okrutnych reżimów w historii ludzkości" - napisał Bronisław Komorowski, dodając, że ekspozycja stanowi hołd złożony ofiarom systemu totalitarnego III Rzeszy. "Praca przymusowa oznaczała zniewolenie, trwałe bezprawie, samowolną przemoc, publiczne upokorzenia. Jest ona częścią niewyobrażalnych rozmiarów cierpienia, które Niemcy zadali Polakom i przedstawicielom innych narodów (...) Jednak to nie zbrodnie w końcu zwyciężyły, ale pojednanie i nowe ludzkie współistnienie. My Niemcy jesteśmy głęboko wdzięczni, że Polacy byli do tego gotowi" - podkreślił w liście prezydent Niemiec Joachim Gauck. List skierował też do przybyłych na środowe otwarcie wystawy prezydent Niemiec Joachim Gauck. Przypomniał on, że ofiarami pracy przymusowej stało się 20 mln osób z niemal każdego kraju Europy. "Wykorzystywani byli wszędzie - w zakładach zbrojeniowych i w gospodarstwach domowych, w fabrykach i w rolnictwie. Prawie nie było miejsca, w którym nie byłoby pracy przymusowej. Praca przymusowa oznaczała zniewolenie, trwałe bezprawie, samowolną przemoc, publiczne upokorzenia. Jest ona częścią niewyobrażalnych rozmiarów cierpienia, które Niemcy zadali Polakom i przedstawicielom innych narodów (...) Jednak to nie zbrodnie w końcu zwyciężyły, ale pojednanie i nowe ludzkie współistnienie. My Niemcy jesteśmy głęboko wdzięczni, że Polacy byli do tego gotowi" - podkreślił prezydent Niemiec. Wystawę "Praca przymusowa. Niemcy, robotnicy przymusowi i wojna" otwiera część poświęcona okresowi przedwojennemu Niemiec, ukazująca przemoc i wykluczenie, jakim poddano komunistów pokonanych przez nazistów w wyborach, przedstawicieli związków zawodowych, ale przede wszystkim Żydów, a także Romów i Sinti. Ukazano tam pierwsze obozy pracy, a także ostracyzm, prześladowania i pierwsze pogromy, jakie ich spotykały. Drugi segment ekspozycji ukazuje działania propagandowe wzywające do "zwiększenia przestrzeni życiowej" Niemców, co stanowiło preludium do zbliżającego się konfliktu zbrojnego. Kolejny fragment przedstawia sytuację po wybuchu wojny, kiedy Niemcy zaczęli wykorzystywać ludność okupowanych krajów jako siłę roboczą. Robotnicy przymusowi pracowali na rzecz firm niemieckich, w przemyśle zbrojeniowym, rolnictwie, budownictwie czy przy umocnieniach Wału Atlantyckiego. Szczególnym represjom poddano Żydów, którzy oprócz obozów pracy, byli także masowo zsyłani do obozów koncentracyjnych i zagłady. Po wybuchu wojny III Rzeszy i ZSRR do represjonowanych dołączyli jeńcy sowieccy, którzy początkowo umieszczani w obozach przejściowych, później byli kierowani do wyjątkowo ciężkiej pracy np. pod kołem polarnym w Norwegii. W dalszej części ukazano próby rekrutacji dobrowolnych robotników z krajów okupowanych, które nie przyniosły większych rezultatów. Do oporu wobec nich wzywały organizacje podziemne w całej Europie. Dla zwiększenia liczby pracujących organizowano wtedy nie tylko masowe aresztowania, ale również uliczne łapanki. Wobec robotników stosowano przemoc i terror, do nadzoru nad nimi wzywając wszystkich Niemców. Mimo to notowano wiele ucieczek, próby protestu i sabotażu. Pod koniec wojny wielu robotników przymusowych było mordowanych, często w masowych egzekucjach. Ekspozycję zamykają powojenne losy ofiar pracy przymusowej. Ich losy także po wyzwoleniu były trudne, spotykali się z obojętnością, a nawet wrogością, jako pracujący na rzecz okupanta. Po procesach norymberskich i rozpoczęciu "zimnej wojny" temat pracy przymusowej był wypierany, dopiero w latach 70. pojawiły się pierwsze inicjatywy zmierzające do przypomnienia ofiar i zadośćuczynienia im za krzywdy. Ekspozycja będzie czynna do 8 marca. Wystawę honorowym patronatem objęli prezydenci Polski i Niemiec. (PAP) akn/ ls/ mow/ NAJNOWSZE Wystawa sztuk wizualnych Susan Mogul w Zachęcie – od 5 sierpnia 100 lat temu zmarł Graham Alexander Bell – wynalazca telefonu Polonia nowojorska czci rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego Pięć lat temu zmarła Wanda Chotomska 2 sierpnia Romowie upamiętnią przodków zgładzonych przez Niemców Newsletter Oświadczam, że wyrażam zgodę oraz upoważniam Muzeum Historii Polski, ul. Mokotowska 33/35, W-wa (dalej MHP) jako Administratora danych osobowych oraz wszelkie podmioty działające na rzecz lub zlecenie MHP do przetwarzania moich danych osob. (e-mail) w zakresie i celach niezbędnych do otrzymywania newslettera od dnia wyrażenia tej zgody do jej odwołania. Jestem świadomy/a, że mam prawo w dowolnym momencie odwołać zgodę oraz że odwołanie zgody nie wpływa na zgodność z prawem przetwarzania, którego dokonano na podstawie zgody udzielonej przed jej wycofaniem. Jestem też świadomy/a, że przysługuje mi prawo dostępu do moich danych, do ich sprostowania, do ograniczenia przetwarzania, do przenoszenia danych, do sprzeciwu wobec przetwarzania. COPYRIGHT Wszelkie materiały (w szczególności depesze agencyjne, zdjęcia, grafiki, filmy) zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Materiały te mogą być wykorzystywane wyłącznie na postawie stosownych umów licencyjnych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, bez ważnej umowy licencyjnej jest zabronione.
Lina Stankowski z domu Schäfer i Władysław Stankowski Na początku 1945 r. Lina Schäfer z Uschlag znów zachodzi w ciążę. Ojcem dziecka jest polski robotnik przymusowy Władysław Stankowski, którego mieszkańcy wsi nazywają „Wades”. Gdyby ich związek został ujawniony Lina trafiłaby do więzienia, a Wades zostałby powieszony. Jednak na krótko przed nadejściem wojsk amerykańskich nikt ich nie zdradził. W kwietniu 1945 r. dochodzi do walk w Uschlag. Miejscowi członkowie SA aresztują dwóch żołnierzy Wehrmachtu; obaj zostają straceni za dezercję. Dwie osoby tracą życie podczas ostrzału jednego z bunkrów przez amerykańskich żołnierzy. Potem wojna w Uschlag kończy się. Wades nadal pracuje w gospodarstwie Beumlerów. Jako osoba przesiedlona [dipis, displaced person (DP)] zostaje jednak wbrew własnej woli przewieziony przez władze amerykańskie do obozu dla DP w Hann. Münden. „Znów załadowali mnie tak, jak kiedyś Niemcy w Polsce!“ W nocy ucieka i wraca do Uschlag. Lina oświadcza, że jest gotowa wyruszyć z nim do Polski na własną rękę . Nie udaje im się to jednak z powodu brakujących dokumentów i w Braunszwiku muszą zawrócić. Od tej pory pozostają w Uschlag. W sierpniu 1945 r. biorą ślub. W grudniu na świat przychodzi ich córka. Lata powojenne to czas ciężkiej pracy i niedostatku. Lina rodzi drugie dziecko, pracuje w gospodarstwie domowym i na roli, a także jako sprzątaczka w prywatnych domach. Wades do emerytury pracuje u Beumlerów, poza tym oporządza świnie i byki i dzięki swoim rozległym umiejętnościom i gotowości do pomocy staje się niezastąpiony we wsi. W 1959 r. Stankowscy mogą wprowadzić się do własnego domu. Władysławowi udaje się nawiązać kontakt z siostrami w Polsce, piszą do siebie listy i odwiedzają się. Władyslaw Stankowski umiera w styczniu 2008 r. Na pogrzebie żegna go cała wieś; wiele osób musi stać na dworze, bo kaplica jest przepełniona. Lina nadal mieszka wraz z córką i wnukami w domu w Uschlag. Wiktorja Delimat Pod koniec marca i na początku kwietnia 1945 r. w Ebergötzen coraz częściej słychać odgłosy walk: zbliżają się oddziały amerykańskie. U Bachmannów pojawia się żołnierz Wehrmachtu i prosi o stare ubrania; chce ukryć się u rodziców w Eichsfeld. Gustav Bachmann pomaga dezerterowi i surowo nakazuje polskim robotnikom przymusowym, by nikomu o tym nie mówili. Wkrótce potem do gospodarstwa wchodzą amerykańscy żołnierze. Gruntownie przeszukują wszystkie pomieszczenia, konfiskują broń i niszczą ją na miejscu. Wiktoria Delimat złości się z powodu nieporządku, który żołnierze pozostawiają po przeszukaniu jej pokoju. Po wycofaniu się żołnierzy niewiele się dla niej zmienia: „Życie biegło dalej. Wcześnie rano piło się kawę, a potem pracowało.” Później władze okupacyjne przenoszą Wiktorię do obozu dla przesiedleńców w Getyndze. Otrzymuje propozycję wyjazdu do Polski, Australii, Wielkiej Brytanii i USA. Jednak Wiktoria się waha; boi się, a z powodu tego, co przecierpiała, potrzebuje bezpieczeństwa. W obozie czuje się źle. Radosny nastrój jej towarzyszek z cukrowni Obernjesa, które tutaj znowu spotyka, całkowicie różni się od jej samopoczucia. Po nieprzespanej nocy Wiktoria ucieka z obozu o brzasku i wraca do Ebergötzen. Kiedy wkrótce potem ma wrócić do obozu dla przesiedleńców, oddaje swoją kartę DP, używaną jako dowód osobisty. Odtąd żyje w Niemczech jako „bezpaństwowiec.” Wiktoria znów pracuje u Bachmannów i zajmuje się dziećmi. W 1962 r. przeprowadza się do Getyngi, uczy się gotowania w hotelu „Kaiserhof”. Pracuje w restauracjach, a od 1973 r. do czasu przejścia na emeryturę w 1988 r. w uniwersyteckiej klinice położniczej. Zachodzi w ciążę ze swoim partnerem życiowym Adamem Fischerem i w 1965 r. wydaje na świat córkę. W 1979 r. rodzina kupuje własny dom w Getyndze. Po śmierci „pana Fischera“ w 1995 r. Wiktoria przeprowadza się do domu, który dzieli z córką i jej rodziną. Nienaszów, polska wieś rodzinna Wiktorii Delimat, zostaje spalony w czasie wojny. Jej rodzice przebywający na robotach przymusowych w Berlinie umierają jeszcze w czasie wojny. Wiktoria uparcie próbuje nawiązać kontakt z ojczyzną i rodzeństwem. Kiedy w końcu udaje jej się to, okazuje się, że jest to dla niej zbyt wiele: „Nie mogłam czytać listów. Kiedy je otwierałam, czytałam dwie linijki i zaczynałam ryczeć. I na tym się kończyło!” Przez pięćdziesiąt lat wciąż próbuje – potem niszczy listy. „Wtedy spadł ze mnie ciężar! Było mi trochę lżej.” Mimo to utrzymuje kontakty z bratem. Lata powojenne Po porażce Niemiec i wkroczeniu wojsk alianckich na początku 1945 r. w Południowej Dolnej Saksonii znajdowało się dziesiątki tysięcy dawnych robotników przymusowych. Niemiecka ludność była zdania, że ich powrót do domu nie następował zbyt szybko: jako dipisi nie byli już do dyspozycji na rynku pracy, więc Niemcom wydawało się, że oni tylko im przeszkadzają i obciążają ich gospodarstwa domowe. Często dochodziło do starć między członkami obu grup. Gotowość Niemców do rozrachunku z niedawną, narodowosocjalistyczną przeszłością była znikoma. Wyparcie i odrzucenie odpowiedzialności charakteryzowały powszechną postawę; potępienie pracy przymusowej jako zbrodni wojennej i zbrodni przeciwko ludzkości w „procesach norymberskich” w 1946 r. tak naprawdę nigdy nie zyskało akceptacji społecznej. W związku z tym kwestia traktowania robotników przymusowych nie odgrywała w zasadzie żadnej roli w procesach denazyfikacyjnych. W lokalnych kronikach i opracowaniach historycznych robotnicy przymusowi byli opisywani co najwyżej jako grabieżcy niemieckiej własności, co oznaczało że uważano ich za sprawców, a nie ofiary zbrodni wojennych. Nie wspominano o nich na pomnikach związanych z drugą wojną światową. Opieka nad dipisami i ich repatriacja były wielkim wyzwaniem. Na zachodzie władze okupacyjne organizowały obozy dla przesiedlonych, z których kilka działało do lat pięćdziesiątych, w tym duże obozy w koszarach w Hann. Münden i w Moringen. Dla wielu byłych robotników przymusowych powrót do ojczyzny nie był łatwy lub był nawet niemożliwy. Tylko na terenie dzisiejszych powiatów Getynga i Northeim zmarło ponad tysiąc z nich: umierali z powodu niedożywienia, przepracowania i chorób, umierali w obozach karnych lub na skutek znęcania się, byli skazywani na śmierć przez powieszenie, ginęli w śmiertelnych wypadkach przy pracy, zaraz po wyzwoleniu śmiertelnie zatruwali się alkoholem, popełniali samobójstwa lub umierali śmiercią naturalną na obczyźnie, z dala od rodziny i przyjaciół. Proces przekazania ich ciał do ojczyzny ciągnął się latami, czasem nie następowało to nigdy. Pozostali musieli najpierw odzyskać siły fizyczne i psychiczne. Na robotników przymusowych ze Związku Radzieckiego czekały tajne służby, a często także piętno „zdrajców”, ponieważ „pracowali dla wroga”. W obliczu sytuacji politycznej w ich kraju powracający do Polski obawiali się tego samego. Wielu zupełnie straciło związek z domem, a liczni z najróżniejszych powodów chcieli zostać w Niemczech. Wymiar sprawiedliwości Sądowy rozrachunek ze zbrodnią praktycznie nigdy nie miał miejsca. Do dziś nie znany jest żaden wyrok niemieckiego sądu, na mocy którego ktokolwiek z Południowej Dolnej Saksonii zostałby pociągnięty do odpowiedzialności za złe traktowanie robotników przymusowych. Postępowanie przeciwko dzierżawcy Waldemarowi Wissemanowi z Himmigerode pod Sattenhausen zostało przeprowadzone przez niemiecki wymiar sprawiedliwości tylko na polecenie brytyjskich władz wojskowych. Mimo, że Wissemannowi udowodniono znęcanie się nad polskimi robotnikami przymusowymi, a Polacy oskarżyli go o zamordowanie robotnika przymusowego Jana Ciździela w 1945 r., wymiar sprawiedliwości podszedł do sprawy z wyraźną niedbałością. Ostatecznie 5. Senat do Spraw Karnych Trybunału Federalnego wstrzymał postępowanie, ponieważ poszkodowani nie mogli odnieść korzyści ze skazania oskarżonego: jeden (Jan Ciździel) już nie żył, inni mieszkali w Polsce i z tego powodu nie dowiedzieliby się o skazaniu Wissemanna. W nielicznych sprawach pociągnięcie do odpowiedzialności sprawców przestępstw wobec robotników przymusowych z Południowej Dolnej Saksonii leżało w gestii polskich sądów. W listopadzie 1947 r. sąd okręgowy w Warszawie skazał dzierżawcę Friedricha Rollwage na 12 lat więzienia za znęcanie się nad polskimi pracownicami przymusowymi w dobrach klasztoru Diemarden, jednak z w 1953 r. został on zwolniony. W tym samym procesie brygadzista rolny Karl Rümenap z Settmarshausen został skazany na pięć lat więzienia za maltretowanie Polaka. W 1948 r. Karl Piel - kierownik i August Schwarz - brygadzista z huty Sollinger w Uslar stanęli przed sądem w Warszawie. Zarzucano im znęcanie się nad radzieckimi jeńcami wojennymi i polskimi robotnikami przymusowymi oraz to, że przyczynili się do śmierci jednej osoby przez doprowadzenie do jej uwięzienia w obozie koncentracyjnym. August Schwarz został skazany na osiem lat więzienia, zaś Karl Piel na karę śmierci, został on stracony w Warszawie 19 grudnia 1949 r. Odszkodowania: przykład Wiktorii Delimat Byli robotnicy przymusowi przez dziesięciolecia nie uzyskali żadnego zadośćuczynienia za swoje cierpienia. Zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości konsekwentnie wprowadzał w życie linię polityczną rządu federalnego, która nakazywała oddalać roszczenia indywidualnych ofiar. Prawie nikomu z grupy dawnych zagranicznych robotników przymusowych nie udało się w dwudziestym wieku uzyskać indywidualnego odszkodowania - ani od któregoś z obu państw niemieckich, ani od dawnych „pracodawców”. Dawni kompani jej pracodawcy, Gustava Bachmanna, zachęcali Wiktorię Delimat, by wystąpiła o odszkodowanie za deportację i za cierpienia doznane w Stockhausen. Jej walka z władzami ciągnęła się od lat pięćdziesiątych do 1972 r. i wyczerpała do ostateczności jej nerwy i zawartość portfela. Wciąż musiała na nowo przeżywać swoje doświadczenia wojenne, a przy tym to, że sądy nie wierzyły jej zeznaniom, ponieważ nie mogła ich udokumentować. Czy jej winą było, że jej rodzinna wieś spłonęła, a wraz z nią jej świadectwo urodzenia? Skąd miała znać nazwę miejscowości, gdzie znajdowała się fabryka amunicji, do której najpierw ją deportowano? Gdyby nie zachęta córki, Wiktoria dawno porzuciłaby swoje starania. Ostatecznie w 1971 r. sprawa trafiła do Federalnego Urzędu Administracyjnego w Kolonii, który odrzucił wniosek Wiktorii o odszkodowanie. Jej protest wobec tej decyzji został odrzucony przez 4. Wydział do Spraw Odszkodowań Sądu Okręgowego w Kolonii w marcu 1972 r. Fragmenty uzasadnień dają wyraźny obraz postawy zachodnioniemieckiego wymiaru sprawiedliwości wobec zbrodni pracy przymusowej i jej ofiar. Wiktoria Delimat musiała dodatkowo pokryć koszty zatrudnienia tłumaczki w czasie trwania procesu. Otwórz/ zamknij szufladęStrona tytułowa wyroku Sądu Okręgowego w Kolonii w procesie o odszkodowanie między „Viktorią Delimant, 34 Getynga a Republiką Federalną Niemiec”: Źródło: Wiktorja Delimat, Göttingen Fragmenty odpowiedzi Federalnego Urzędu Administracyjnego w Kolonii z dnia 11 maja 1977 r. oraz uzasadnienia wyroku Sądu Okręgowego w Kolonii z dnia 15 marca 1972 r. obrazują opór niemieckich urzędów wobec próśb o zadośćuczynienie kierowanych przez byłych robotników przymusowych: Źródło: Wiktorja Delimat, Göttingen Odszkodowania Po zjednoczeniu Niemiec nierozwiązany problem odszkodowań dla byłych robotników przymusowych doprowadził do skarg zbiorowych w USA. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych groziło to kilku dużym, uzależnionym od eksportu niemieckim przedsiębiorstwom wysokimi żądaniami finansowymi i stratą dobrego wizerunku. Dopiero pod taką presją w 2000 r. założono Fundację „Pamięć, Odpowiedzialność, Przyszłość” (EVZ). Kapitał założycielski w wysokości 10 miliardów marek został zebrany po połowie: od Republiki Federalnej Niemiec i od niemieckich przedsiębiorstw z możliwością odpisania od podatku, przy czym gospodarka miała z tym spore problemy. Ponad 1,6 milionów osób (w tym ok. 8,4 mln cywilnych robotników przymusowych w Rzeszy Niemieckiej) otrzymało łącznie 4,37 miliarda euro ze środków fundacji. W ten sposób zarówno państwo, jak i niemieckie przedsiębiorstwa, z których znaczna część odniosła duże korzyści gospodarcze z wykorzystania nazistowskiego systemu pracy przymusowej, stworzyły sobie zabezpieczenie przed procesami o odszkodowania. Wypłacona kwota stanowiła tylko ułamek kwoty wynagrodzeń należnych robotnikom przymusowym. Przy składaniu wniosku o wypłatę z funduszy fundacji byli robotnicy przymusowi musieli zrzec się wszelkich dalszych roszczeń związanych z przestępstwami nazistowskimi. Dotyczyło to także środków z niemieckiego systemu ubezpieczeń społecznych, na który składki odprowadzano wbrew ich woli podczas ich pracy przymusowej. Zasada bezpośredniej odpowiedzialności została wykluczona w najszerszym możliwym zakresie. Niemieckie przedsiębiorstwa, które korzystały z pracy przymusowej, nie były zobowiązane do wpłat na fundusz fundacji. Jednak te z nich, które należały do grupy założycielskiej w preambule ustawy uznały swoją historyczną odpowiedzialność za działania firm, które uczestniczyły w przestępstwach nazizmu. Regulacje i praktyka wypłat odszkodowań z funduszy fundacji miały wyraźne wady: terminy składania wniosków były sztywne i zbyt krótkie, procedura dowodowa zbyt biurokratyczna. Całe grupy ofiar zostały wyłączone z procesu przyznawania wypłat, wśród nich robotnicy zatrudnieni w gospodarstwach domowych i w rolnictwie, jak również około 130 tys. włoskich internowanych. W obliczu dużej liczby uprawnionych i ich roszczeń kwota przeznaczona na wypłaty była niewystarczająca. Kosztem zmniejszenia wysokości wypłat dla zatrudnionych w przemyśle niektóre państwa partnerskie zniosły zasadę wykluczenia robotników przymusowych zatrudnionych w rolnictwie i w gospodarstwach domowych. Niemcy: epilog Na początku XXI wieku wraz z rozpoczęciem publicznej dyskusji na temat odszkodowań pojawiło się wielkie społeczne zainteresowanie losami byłych robotników przymusowych. Reakcje w Niemczech były sprzeczne. Z jednej strony powstały liczne inicjatywy popierające ideę zadośćuczynienia oraz warsztaty historyczne, a działania organizacji zaangażowanych w tej materii po raz pierwszy zyskały uwagę opinii publicznej. Dzięki licznym badaniom naukowym dawno wyparta historia pracy przymusowej ponownie stała się tematem debat w konkretnych miejscach, w miejscach, gdzie się ona kiedyś rozgrywała. Jednocześnie badania te pokazywały, jak ogromne były, powstałe na skutek często celowego niszczenia akt, luki w archiwach. Bezprawny i krzywdzący charakter nazistowskiego systemu pracy przymusowej dopiero teraz docierał do świadomości zbiorowej. Z drugiej strony wskazywano na rzekomo jeszcze cięższy los niemieckich jeńców - Niemcy obawiali się konieczności wypłacania odszkodowań z własnej kieszeni i przedstawiali siebie jako ofiary. Także skrywane gdzieś nazistowskie poglądy wypłynęły znów na powierzchnię. Teraz nadszedł czas, by skończyć wreszcie z „wiecznym oskarżaniem” Niemiec, mówiono niejeden raz. Praca przymusowa wszędzie jest trudnym tematem – zarówno w Niemczech, jak i w ojczyznach deportowanych. Zostały nawiązane i wciąż są nawiązywane liczne kontakty miedzy Niemcami a byłymi robotnikami przymusowymi - powiązania ciągnące się przez całą Europę. Czy dopuszczalne jest wywożenie ludzi z ich kraju do pracy i oddzielanie ich od rodzin i przyjaciół? Czy z tego rodzaju działań prowadzonych przez państwo wynikają moralne zobowiązania dla obywateli? Jak takie rany mogą się zagoić? Czy możliwe jest zadośćuczynienie? W latach powojennych, w kontaktach osobistych, często unikano poszukiwania odpowiedzi na te pytania. Niektórzy uważali, że aby dokonała się integracja z niemieckim społeczeństwem, wcześniejsze losy tych, którzy tutaj zostali, nie powinny mieć już znaczenia. Byłym robotnikom przymusowym odmówiono społecznego zainteresowania ich cierpieniami &
robotnicy przymusowi w niemczech lista